Na pierwszy ogień idzie Lush - mój ulubieniec. Brytyjska sieć kosmetyków w znacznej części naturalnych. Ich produkty mają bardzo przyjemne składy, a zakup części z nich wspiera rozwój w biedniejszych krajach. Niestety w części żeli i szamponów możemy znaleźć SLeS, ale znajduje się zazwyczaj w połowie/pod koniec składu, a nie - na początku.Poza tym, na brytyjskiej stronie w składzie zaznaczone są naturalne i syntetyczne składniki. Lush ma jedną dużą wadę - nie posiadają sklepu w Polsce. Za to spokojnie możemy zaplanować zakupy u nich jeśli wybieramy się do Anglii, Hiszpanii, Portugalii, USA, Francji, Bułgarii czy Czech.
Co warto kupić?
Chyba największym hitem tego sklepu i moim must have są tabletki do mycia zębów :) Mają ich kilka rodzajów, ja jednak zakochałam się w Atomicach.
Urzekł mnie imbir i goździki, które znajdziemy w składzie. Świetnie czyszczą i wybielają zęby, zapewniają świeży oddech.
Kolejna rzecz to świeże maseczki. Ciężko je kupić "na zapas" bo muszą być przechowywane w lodówce i mają krótką datę ważności. Tutaj mam kilku ulubieńców. Love lettuce lekko peelinguje i świetnie sprawdza się w strefie T (u osób mających probemy z trądzikiem będzie dobra do całej twarzy). Brazened honey sprawdza się gdy nasza cena jest zmęczona, ziemista. Bardzo dobra po ciężkim, nieprzespanym tygodniu, czy też po dużej ilości imprez ;) I w końcu Oatfix - sprawdzi się u każdego z suchą cerą, lub taką która wymaga odżywienia. Warto wypróbować na przesuszonej słońcem skórze.
Zanim nałożymy na twarz maseczkę dobrze byłoby ją oczyścić. Tutaj z pomocą przychodzi nam mydełko Fresh Farmacy, które niestety zawiera SLS, ale mojej twrzy nadwrażliwca nie podrażnia. Może ze względu na łagodzący wyciąg z rumianku. Bardziej wrażliwym i ultra-naturalnym z pewnością spodoba się Angels on bare skin naturalne, świeże czyścidełko, bardzo łagodne, które funduje naszej skórze również lekki peeling.
Włosomaniaczki też znajdą tutaj szeroką gamę produktów do przetestowania. Wśród szamponów mam dwóch faworytów - Cynthia Sylvia Stout & Daddy-o. Pierwszy w swoim składzie ma ciemne piwo i sok z cytryny. Zamiast SLS jest ALeS. Daddy-o niesamowicie pachnie fiołkiem. Jest idealny do blond włosów, poprawia ich koloryt :) Ponadto w składzie ma olej kokosowy, który moje włosy bardzo lubią. Wadą jest SLeS.
Nie miałam okazji do przetestowania zbyt wielu odżywek, ale jedna z nich została moim must have. Happy happy, Joy joy to przepięknie pachnąca odżywka idealna. Moje włosy po jej użyciu zawsze są idealne. Odpowiednio dociążone, błyszczące, przyjemne w dotyku.
Z innych rzeczy wartych polecenia w Lush wymieniłabym krem do rąk Lemony Flutter (który stosuję do stóp :P). Pachnie cytrynowo, jest bardzo gęsty, wydajny i świetnie zmiękcza zrogowaciały naskórek. Sympathy for the skin i Vanilla Dee-Lite, to fantastyczne balsamy do ciała. Pierwszy ma w składzie banana, pachnie i wygląda jak lody straciatella. Jest nieco gęstszy od obłędnie waniliowego Vanilla Dee-Lite. Normalnie nie przepadam za zapachem wanilii, ale ten jest bardzo przyjemny. Balsam jest lekki i bardzo szybko się wchłania. W asortymencie Lush znajdziemy też tak popularny w ostatnim czasie balsam pod prysznic. Ro's Argan pachnie obłędnie, nieco słodko i pozostawi skórę cudownie gładką.
Oprócz tego warto zainteresować się wszystkimi produktami do ust (zwłaszcza peelingami) i krememi do twarzy. Moim faworytem jest Enzymion, ale niezbyt sprawdza się u nas w trakcie zimy. :(
wszystkie zdjęcia pochodzą z : https://www.lush.co.uk